trening, trening i jeszcze raz trening

Trenuję. Wziąłem się za porządne trenowanie i całkowicie odpuściłem starty. Berlin zbliża się wielkimi krokami i zostało bardzo mało czasu, żeby przerobić porządny, maratoński trening. Zmieniłem całkowicie koncepcję z początku roku na rzecz tlenowej roboty i jak narazie dobrze mi to wychodzi. Można powiedzieć, że wróciłem do koncepcji treningu sprzed 10 ciu lat, gdzie obciążenia dzieliłem nie na 3, lecz na 4 zakresy… tak biegałem kiedyś i podobnie zacząłem biegać od kilku tygodni.

Wstępem do treningu było zrobienie badań wydolnościowych, czyli testu progresywnego, z pomiarem LA, HR i VO2max, który realizowałem na bieżni mechanicznej w „labolatorium”. Test polegał na biegu z narastającą prędkością, zaczynając od 10km/h gdzie co 2 minuty podkręcane było tempo o 1km/h. Do tego przez cały czas prowadzony był monitoring HR, LA i parametrów oddechowych. Biegło się OK i wszystko byłoby super, extra, gdyby nie maska na twarzy, przez którą przy wyższych prędkościach było ciężko oddychać. Tu nie było mowy o komforcie i swobodzie. Noga szła a płuca lekko się „dławiły”. Dokręciłem do 20km/h i na tym zakończyłem test. Generalnie można było jeszcze spróbować biec na wyższym poziomie, w tym przypadku laborant musiałby podkręcić nachylenie, bo prędkość maksymalna bieżni została osiągnięta, ale czy by to coś więcej dało? Uważam, że nie, szczególnie że cały czas miałem podgląd na HR oraz na prędkość. Parametry, jakie osiągnąłem napawają optymistycznie, chociaż jest jeszcze wiele do zrobienia. Dla ciekawości, kilka parametrów, jakie osiągnąłem:

  • HRmax – 200 ud / min,
  • HR na progu AT – 178 ud / min,
  • HR na progu LT – 161 ud / min,
  • VO2max – 64 ml/kg/min,
  • VEmax – 154 l/min,
  • LA max – 10,09 mmol/l

…więc teraz można śmiało trenować i przez najbliższe 13 tygodni ostro trenować. Wracając jeszcze do treningów… wróciłem do lasu, na górki a uciekłem z asfaltu i od razu czuję poprawę. „Złapałem” trochę naturalnej siły biegowej i noga zupełnie inaczej idzie, nic (odpukać) mnie nie boli a treningi beigane na HR ~160 – 170 wychodzą bardzo sympatycznie. Leśne dwunastki, czternastki itd. biegane do 160 ud / min, wychodzą w zależności od profilu trasy po 4’06 – 13/km, a te szybsze ciut poniżej 4’00. Może wydawać się, że prędkości szału nie robią i łba nie urywają, ale to las, zmienna nawierzchnia i góreczki… Przekonałem się dodatkowo do niedzielnego biegania na czczo, czego obawiałem się najbardziej. Przekonałem, że się da i że można.

Z innych ciekawostek w miniony weekend, w sumie od czwartku do soboty organizowaliśmy „fizycznie” Nocny Bieg Świętojański,

który ukończyło ponad 6 tysięcy osób! Sporo, dużo nawet bardzo dużo i tu chciałbym zaprosić do przeczytania artykułu Michała Walczewskiego, naczelnego Maratonów Polskich pt. „Quo vadis frekwencjo„. Bardzo dobrze ujęte, a dodatkowo chciałbym zacytować słowa autora:

Jako z tego morał? Morału w artykule nie będzie, gdyż nie napiszę niczego odkrywczego. Wiadomo, że iść w liczbę kilkunastu tysięcy uczestników mogą tylko Ci organizatorzy, którzy dysponują miejscem na start szerokości stu metrów, autostradami w centrum miasta oraz stadionami na kilkadziesiąt tysięcy osób. Organizacja biegu na 8 tysięcy uczestników, gdy ma się do dyspozycji wąskie uliczki i namiot na Biuro Zawodów, nie może skończyć się szczęśliwie. W popularnym kiedyś samochodzie marki „maluch” zmieścić się ponoć mogło nawet kilkanaście osób. Ale na pewno nie było im wygodnie.

Organizatorom pozostaje życzyć, by władze miast, dziennikarze, sponsorzy i media byli wyrozumiali i zaczęli pozytywnie patrzeć na limity – nie jak na sztuczne ograniczenia, ale na bezwzględną potrzebę wynikającą z możliwości. A nam biegaczom życzę, byśmy startowali w imprezach kameralnych, na tysiąc uczestników – bo małe też może być piękne 🙂

Dobrze ujęte. Co do samej organizacji zawodów… uważam, że było dobrze. Nie było super, ale było dobrze. Oczywiście, było kilka tematów, które można poprawić, dopracować, ale… jeżeli na liście startowej widzi się ponad 6 tysięcy nazwisk to wiadomo, że będzie ciasno. Wiadomo, że będzie się stało w kolejce do depozytu. Wiadomo, że będzie się czekało po odbiór medalu. Wiadomo, że będzie trzeba się przeciskać między zawodnikami. Wiadomo, że mogą być kolejki do WC… więc warto to przemyśleć, zanim później mieć pretensje, że był przysłowiowy korek, jak na Marszałkowskiej.

Czytając MP natknąłem się na blogowy wpis Sebastiana i doskonale widać tu, jak osoba nie mająca pojęcia o temacie pisze w kontekście organizacji imprezy sportowej. Ludzie takie głupoty czytają i podkręcają  niepotrzebnie napięcie… wypisując prawdy życiowe, podążając za „wujkiem dobra rada”. Cóż… każdy ma prawo pisać. Np. „nikt nie wpadł na to by poukładać depozyty w kolejności numerów startowych – no ale niby kiedy mieli to zrobić skoro przyjmując depozyty musieli poprawiać flamastrem numer zawodnika napisany wcześniej długopisem – znaczy niewidoczny z odległości większej niż 2 metry (flamaster był jeden na kilka osób…).” – ciekawe… Kolejna porcja cennych informacji, tym razem w temacie … komercyjnego charakteru gdyńskiej imprezy… Martwi mnie fakt, że tak silny trend jakim jest rosnąca liczba uczestników biegów, jest wyłącznie wykorzystywany komercyjnie, a zupełnie nie jest wzmacniany tym by zapewnić ludziom, którzy postanowili spróbować tej „podobno niebywałej przygody z bieganiem”, te właśnie niebywałe doznania”. Może i autor ma rację, generalnie opisując „komercję” w świecie biegowym, ale jako że tekst nawiązuje do NBŚ to ciekawi mnie to tym bardziej… chyba autor nie zna specyfikacji funkcjonowania jednostek budżetowych, ale nie musi…  Czytając dalej widać, co spowodowało, że „nigdy więcej!” Piszę „podobno” bo wczoraj nie zauważyłem praktycznie nic z tego co dotychczas mnie w udziale w biegach ulicznych kręciło – po 1-szym kilometrze miałem chęć zejść z trasy, wrócić do domu i nie wracać do Gdyni nigdy więcej!!! Przyjechałem z zamiarem poprawienia życiówki ale 40 sekund stracone na starcie i kolejne 20s. straconych na przedzieranie się w maszerującym tłumie, wybiły mi z głowy walkę o rekord i pozostało potraktować ten start jako trening tempowy z elementami szkoły przetrwania…” …jest sedno – rozczarowanie wynikiem sportowym i tym samym przekładanie swojej złości na cały boży świat. To normalne i bardzo popularne, więc to można doskonale zrozumieć. Najciekawsze zdanie pojawia się na koniec… „W Gdyni brakowało mi Kibiców, którzy w Grodzisku, w jakiś nadprzyrodzony sposób zostali zachęceni do kibicowania i pomocy ludziom, którym „odbiło” i postanowili biegać w upale, który zniechęcał nawet do spacerowania!!! JAK ONI TO ZROBILI?!!! Zapytajcie, są tak życzliwi, że na pewno się podzielą tą „tajemną wiedzą”. …północ z piątku na sobotę, pogoda nie za ciekawa, chłodno, trochę pada więc to skandal, że nie ma kibiców… jak oni mogli nie przyjść!!! @#$%&!?

Powyższa cytowana wypowiedź Sebastiana jest więc doskonałym przykładem tego, jak osoba nie znająca się na rzeczy, zdegustowana swoim słabym występem próbuje zwalić wszystko na innych i szuka dziury w całym, na dodatek podsumowując pracę organizatora takim zdaniem… Piszę ten tekst z nadzieją, że organizatorzy biegów ulicznych zreflektują się, że może większa rzesza biegaczy zaapeluje do nich o więcej zaangażowania, które jest przecież możliwe!!! – tu kolega lekko się zagalopował. Dyskusję zamieszczoną pod blogiem fajnie podsumował jeden z forumowiczów, krzysztof4Za dużo piszesz,za mało biegasz.Jak jest wszystko dobrze,to jest bardzo nie dobrze.” i na tym zakończmy ten temat.

Z kolejnych pozytywnych tematów minionego łykendu była inwazja familiady z Wałbrzycha, która poznała co to znaczy północna gościnność. Było wesoło i turystycznie. Odwiedziliśmy Rozewie, Jastrzębią Górę, Sopot, Gdynię i kilka innych miejscówek oraz kręgielnię w Redzie. Działo się. W międzyczasie miałem przyjemność uczestniczyć w imprezie zorganizowanej z okazji przejścia na emeryturę przez mojego byłego trenera Andrzeja Olecha, który szkolił mnie w Biegu na Orientację przez kawał czasu. Były to niezapomniane lata a spotkanie ze starą ekipą, z którą dorastałem, było bezcenne. W imprezie wziął również udział inny trener, który prowadził mnie przed „Olusiem” – Mirek Tarnowski. Z Mirkiem trenowaliśmy mając na głowie 10, 11, 12 lat. Był to fantastyczny okres a do końca życia nie zapomnę tego, że trener wiedział wszystko, co się działo na treningu. Chował się w lesie na ambonach, w paśnikach, krzakach i wiedział dokładnie kto jak biegał, z kim biegał i czy prawidłowo zrealizował trening a słynne „kuźwa mać, o dupę rozbić takie trenowanie” na stałe utkwiło mi w pamięci. Kawał czasu, kawał historii.

Z moich podopiecznych startujących w Nocnym Biegu Świętojańskim praktycznie wszyscy, którzy nie biegli w tym dniu treningowo, nabiegali nowe PB! Gratulacje!!!

  • Marcin 37:03 (PB)
  • Grzegorz 37:50
  • Tomek 37:51
  • Krzysztof 39:26 (PB)
  • Bartek 40:28 (PB)
  • Grzegorz 42:24 (PB)
  • Wojtek 42:32 (PB)
  • Marcin 42:33 (PB)
  • Nikolaos 43:36
  • Jarek 44:44
  • Darek 44:48 (PB)
  • Waldek 46:38 (PB)
  • Artur 47:45 (PB)
  • Michał 47:32 (PB)
  • Darek 48:19 (PB)
  • Bartek 48:56
  • Michał 51:55 (PB)
  • Bartek 54:01
  • Agata 55:53
  • Daniel 59:05

13028_211573425654886_517206938_n

2014-06-25T11:36:23+02:0025/06/2014|Różne|

Tytuł