rodzinnie

20140821_213323

Jak obyczaj każe stary, według ojców naszych wiary… no może to nie ten cytat i nie ten klimat, ale stało się tradycją, że w okolicach 20 go sierpnia emigrujemy na południe Ojcowizyny w celu odwiedzin familiady z Waldenburga i przy okazji startujemy w wałbrzyskiej połówce, która jak wspominałem kilka ray jest jedną z najcięższych i najbardziej pagórkowatych jak nie górzystych połówek w naszym kraju. 

W tym roku było podobnie, ale dodatkowo nasz wyjazd pokrywał się ze ślubem Kamili i Gabriela, czyli naszej rodziny od strony Qzyna. Zapowiadał się więc bardzo fajny i sympatyczny wyjazd, ślub, wesele, bieganie, chociaż to drugie stało pod wielkim znakiem zapytania… ale nade wszystko liczył się miło spędzony czas w wyśmienitym towarzystwie.

Może ktoś powie, że rozbijamy się po kraju samolotami, ale tu w grę weszła prosta matematyka i jeszcze prostsza kalkulacja, która zadecydowała, że za niecałe 600 plnów za dwie osoby w dwie strony wylecieliśmy z Wolnego Miasta Gdańska w kierunku Festung Breslau, skąd odebrali nas Anka z Qzynem.

20140821_215828

Piątek zaczął się od śniadanka, po którym postanowiłem sprawdzić stan mojej nogi / pleców/ zadka i wyszedłem na rozruch. Zrobiłem jakieś 100 może 200m no może 300 po czym zawróciłem do bazy. Pierwsze podejście spaliło na panewce i mogliśy udać na zwiedzanie Czechocłowacji… tzn Czech, które są zaraz obok.

20140822_140924

20140822_134538

Po zwiedzeniu lokalnego punktu nawadniania spragnionych turystów ruszyliśmy dalej, do Andrzejówki na obiadek. Świetne miejsce, cicho, spokojnie, klimatycznie i przedewszystkim pagórkowato, czyli tak jak lubię.

20140822_155931 20140822_160104 20140822_160238 20140822_160255

Obiadek i kierunek Świdnica, czyli dalej …on tour… i tak aż do wieczornego wieczora. Fajna miejscówka.

Sobota… dzień kota, czyli rozruch i tu zrobiłem aż 2,5km. Wszystko byłoby fajnie, gdybym nie był na prochach i gdyby nie ćmiło mnie w prawej części zadka… ale cóż. Niestety, człowiek nie jest niezniszczalny i często i gęsto ma prawo go coś boleć i niestety dzieje się tak zawsze w najmniej oczekiwanym i najmniej odpowiednim czasie i miejscu…

20140822_113546

Tak więc miałem małą nadzieję, że w niedzielę uda mi się chociaż 7km przebiec w biegu towarzyszącym… jak się skończyło to wystarczy spojrzeć na wyniki zawodów, ale cóż. Taki mamy klimat…

10615985_848927538491142_2447037973355329150_n

Od lewej: Qzyn, Iwona, żona Qzyna, Ja. Nieczęsto zkłądam garnitur, więc to zdjęcie ma wartośc unikatową. Numery odebraliśmy po ślubie będąc w trakcie weseliska, a miny osób w biurze zawodów były bezcenne. Nie ma jak dobre wejście i dobry „szoł” a co! Na weselu bawiliśy się doskonale, może mało tańcowaliśmy ale z bólem w zadku który promieniuje do prawej stopy, jak teraz, słabo się gibać na parkiecie… W każdym razie było cool i z góry jeszcze raz wielkie podziękowania dla całej familiady, która nas przygarnęła.

10622853_748629048513578_7488713953150924298_n

Tak… i w sumie to by było na tyle z częśći biegowej…

…wystartowałem, noga szła całkiem fajnie, biegło się ok, ale dyskomfort i ból w zadku niestety spowodował, że na 4km zjechałem do bazy i zakończyłem występ w zawodach a szkoda, bo czułem się naprawdę mocno i mój rekord z 2012 roku spokojniebym złamał a tak to … dupa w krzakach.

WP_20140824_012

Tu ciśniemy z Qzynem po jakieś 5’50/km… oczywiście KINVARA POWER i nie ma lipy a co najlepsze „wczorajszy świadek”, który nie biegał przez 4 ostatnie tygodnie uzyskał swój PB na tej trasie! Qzyn – gratulacje, ale… masz karnego jeżozwierza wiesz za co i żeby mi to było ostatni raz, bo…

10527719_1523444941221062_8383519825742963443_n

…a tu fota z czołgu Michała, który podrzucił nas na poprawiny. To był bardzo wesoły czołg!

W poniedziałek wyruszyliśmy do Czech, lecz tym razem na Przełęcz Okraj, gdzie mnie jeszcze nie było. Potem Karpacz, Kamienna Góra, Wałbrzych, Wrocław, Gdańśk i Reda…

20140825_123334 20140825_123401 20140825_123413 20140825_123511 20140825_132408

Było super i jak zawsze będę długo wspominał ten wyjazd, który na stałe wpisał się w harminogram moich startów, chociaż tym razem zamisat startowania grzałem ławę…

Co z moim zdrowiem… w sumie tego nie wie nikt. Żaden mądry szarlatan nie powiedział mi jednoznacznie co mi jest, a dr G do którego chodzę w takich sprawach wraca 1 września. Do tego czasu jestem uziemiony, chodzę profilaktycznie na zabiegi, czyli laser i interdyn. Wcinam prochy, które wczoraj zaleciła mi lekarka i kwitnę. Dobrze, że mogę ćwiczyć, bo bez ruchu bym zwariował, więc gibię się jak rezus w piwnicy i w garażu walczę na płotkach. Jak chwilę posiedzę, to od razu zaczyna mnie promieniować do stopy o bieganiu nie wspomnę… Spróbuję w ramach rehabilitacji i wg zaleceń lekarza wybrać się na pływalnię, bo to mogę robić i nawet to jest wskazane dla rozluźnienia napięcia mieśniowego. Berlin trzeba będzie odpuścić i wcale nie płaczę z tego powodu, chociaż nigdy nie mów nigdy… Jak to napisałem na FB, jak nie Berlin to Drezno, jak nie Drezno to Bangkok, jak nie Bangkok to Paryż… tyle się już nastartowałem, że płakać nie będę. Jest tyle maratonów na świecie i w tylu miejscach jeszcze nie startowałem, więc zawsze znajdzie się jakaś fajna alternatywa.

…walka trwa!

PS. jeżeli ktoś lubi spędzać tu trochę czasu i lubi czytać moje wypociny, to poproszę o GŁOS na moją osobę w konkursie na „Biegowego Dziennikarza Roku” organizowanym przez Festiwal Biegowy.

Za wszystkie głosy z góry dziękuję i postanawiam poprawę.

2014-08-27T08:35:35+02:0027/08/2014|Różne|

Tytuł