przedpoznańskie przemyślenia

Mam bekę z siebie, bo spuszczam się, jak pająk po nitce nad tym startem, który jest jednym z wielu a co najważniejsze nie jest on wcale jakiś super extra ważny, ale jest. W niedzielę więc pobiegnę w poznańskim półmaratonie, w którym startowałem ostatnio w 2009 roku i był to start z typowego treningu do maratonu. Biegałem wtedy Kołobrzeg (54’17), również w formie BNP, Poznań (1:13’49) również w formie BNP i Dębno (2:35’58) i był generalnie wielki luz w… nodze a nie spinanie się, jak teraz. Może to starość? Może zmęczenie materiału? Cholera wie… a może wiecznie nienasycona chęć poprawienia wyników, do których zbliżyć się ostatnio nie mogę?

dsc_6327

PB w połówce nabiegałem w 2010 roku, w Pile (1:11:47) z roboty do … a jak, maratonu… No właśnie. Wszystkie moje PB zarówno na 5, 10, 15 jak i 21km nabiegałem z treningu do maratonu a raczej po drodze do maratonu, więc coś w tym jednak jest. Może będę monotematyczny, ale… po raz kolejny doszedłem do wniosku, że sprawdza się u mnie trening prosty, jak budowa cepa. Kilometry… w kilometry wierzę, jak w Boga – tak mówi Andrzej, siła i spokojne ciągłe bez żadnego wariowania i ujeżdżania się na nie wiadomo jakich dzikich prędkościach. Ten typ chyba tak już ma i nie sądzę, żeby to po tylu latach można było zmienić. Próbowaliśmy w ubiegłym roku… wyszła dupa. Próbujemy w tym roku i jak na razie wychodzi… dupa… i nie chcę tu wchodzić w tematy glikolizy tlenowej i beztlenowej,  Cyklu Krebsa, łańcucha oddechowego czy beta oksydacji … bla, bla, bla…bo i tak 3/4 z tego zapomniałem co po po czym, z czym i dlaczemu ale jak budując dom nie postawi się fundamentów, piwnicy, pierwszego piętra, potem drugiego a zacznie stawiać od razu dach, czy komin, albo antenkę na kominie z czerwoną lampką, która ostrzega samoloty przed wleceniem w komin, to… wszystko bardzo pięknie się zawali i będziemy mieli popękane ściany, które ciężko będzie odbudować to raz a dwa, że może być to bardzo czasochłonne.

Znów wracam więc do punktu treningu wytrzymałościowego i tego będę trzymał się, jak rzep psiej… tzn psiego ogona. Dosadnie przekonałem się o dobrodziejstwie tlenu w 2013 roku, kiedy poszedłem pobawić się w TRI. Długo, spokojnie, bez fisiowania. Długi rower, sporo tlenowego pływania, spokojne i długie ciągłe i można było biegać. Organizm był tak zaadaptowany do długotrwałego wysiłku i tak nisko się kwasił, że gdybym mógł pobiec maraton miesiąc później, myślę że nabiegałbym nowe PB. Pamiętam ostatni ciężki trening tempowy przed maratonem na Majorce: 4 x 5km na szosie, po górkach: 18’27, 18’18, 18’13, 17’54. HRavg: 172, 172, 174, 178! LA po ostatniej piątce (3’35/km) 3,3mmol/l! Wczoraj na BNP w którym ostatnie 2km kończyłem po 3’34 zakwasiłem się na 6.2mmol/l a średnie tętno wyszło 187… jaki z tego morał? Zamysł i teoria, że trzeci zakres więcej daje niż drugi… można włożyć w między bajki. Sprawdzone na własnej skórze, a najśmieszniejsze to, że wiedziałem, co będzie i „głośno” o tym mówiłem… ale mądry Polak po szkodzie. Nie ma wyjścia, trzeba znów wziąć wszystko w swoje ręce i zacząć od nowa. Jedyne dobre w tym całym bałaganie jest to, że jest jakiś zapas prędkości i jakaś baza objętościowa, więc nie powinno być aż tak tragicznie, jak może się wydawać…

Priorytetowo muszę:

  • wyleczyć nogę, boli mnie podobnie, jak rok temu lewa czwórka,
  • odpocząć,
  • zregenerować się,
  • obmyślić szczegółową strategie na Lyon,
  • nie użalać się, tylko wyciągnąć wnioski i robić swoje,

Jeśli nie chcesz mieć swego udziału w klęskach, nie będziesz go miał również w zwycięstwach.Antoine de Saint-Exupéry

2015-04-08T11:09:11+02:0008/04/2015|Trening|

Tytuł