95 dni…

Jak to się mówi „bliżej niż dalej” … i właśnie tyle czasu zostało do startu w North Pole Marathon, który odbędzie się 9 kwietnia. Nie będę ściemniał, ale ten start spędza mi sen z powiek i dziwi mnie to szczególnie, że na luźno i na miękko podchodzę do wszystkich startów, w których biorę udział. Generalnie od pamiętnego Dębna 2009 przestałem się stresować jakimkolwiek maratonem… Dlaczego piszę „pamiętne Dębno”… ponieważ był to wielki przełom w mojej maratońskiej psychice… 

Od mojego drugiego maratonu, który przebiegłem w 2003 roku we Wrocku, a przebiegłem go w stylu rozpaczliwie rozpaczliwym i nigdy w życiu tak nie cierpiałem, zacząłem stresować się królewskim dystansem. W 2003 roku zacząłem jak młody pistolet i poszedłem o dużo za szybko niż miałem to jedno a drugie, to że na treningach biegałem dużo za szybko i zamiast budować spokojnie formę i pracować powoli nad wytrzymałością szalałem jak dzik… i słono za to zapłaciłem. Pamiętam, że od około 24 – 26 km zaczęły się skurcze we wszystkie możliwe partie mięśniowe. Dwójki, czwórki, łydki, przywodziciele, pośladkowe… była masakra, ale nie stanąłem nawet na sekundę. Jakbym stanął, nie ruszyłbym… brnąłem do przodu i chciałem umrzeć pod kołami tramwaju. Na duchu wspierała mnie Beata, obecnie żona Grześka, który rozbiegał się i mimo „słusznego wieku” łamie 2:30, ale nie o tym miało być. W każdym razie jeszcze raz „dzięki Bagiena!!!”. Wrocław skończyłem z wielkim bólem. Przez tydzień bolała mnie wątroba i śledziona, nie mogłem podbiec do autobusu… zmasakrowałem się okrutnie i to właśnie zryło moją psychikę i ten bieg wywarł bardzo mocno piętno w mojej głowie. Od 2003 do 2009 roku bałem się maratonu, jak ognia. Stres gigant. Nerwica ruchowa, obgryzione paznokcie, skórki, impulsywna postawa i wielki stres… Stres gigant. Do czasu… do 2009 roku, kiedy to umówiłem się na kilka wizyt z psycholgiem sportu, który to a raczej która to ukierunkowała moje myślenie i finalnie pomogła uporać się z problemem. Stres zniknął i jest git… 

North Pole Marathon...byle nie zwariować i nie popaść w obłęd, ale jak kładąc się spać myślę, w czym będe biegł i kombinuję jak przelecieć cały maraton bez picia na żelach skitranych w rękawiczce czy jak nakleić plastry do tejpów na nos, policzki by nie zamarzł czy nie odmroził się i nie odpadł to znaczy, że robi się powoli stres… nad którym trzeba zapanować… 

W tym roku jest zupałnie inaczej treningowo niż w poprzednim. Robię normalny trening do sezonu. Pierwszym ważnym startem będzie połówka w Daegu w Korei podczas Mistrzostw Świata Weteranów Potem oczywiście North Pole Marathon a następnie… maraton w Warszawie sponsorowany przez jeden z koncernów paliwowych. Wiadomo jaki. Ostatni maraton, jaki biegałem w kraju to Dębno w październiku 2010, którego nie ukończyłem bo nie  widziałem szansy na połamanie 2:30. Miesiąc wcześniej w Berlinie pobiegłem 2:33 i myślałem, że w Dębnie uda się, ale niestety i był to jeden jedyny start, z którego zszedłem do bazy. Ostatni maraton, który ukończyłem w Polsce to Poznań 2009… tak mnie jakoś na wspomnienia wzięło. 

Wracając jednak do północnego wyzwania.

Loty. Mądrzejszy po ubiegłoroznej akcji wszystko ogarnąłem dużo dużo wcześniej. Wcześniej zabukowałem samolot w wersji „PRO” czyli SAS Plus, to coś takiego jak klasa biznesowa – burżuj pewnie ktoś pomyśli, jakby nie mógł ekonomiczną latać… ale ta opcja biletu pozwala na praktycznie nieograniczone manewry wliczone w cenę biletu. Czyli… mogę w razie niespodziewanych niespodziewanek mogę sobie przełożyć lot na inny dzień, inną godzinę… wszystko z komórki i to bez zbędnych i dodatkowych kosztów. Pozwolę sobie wkleić… Bartek, wybacz.. ale musiałem… 

„Jaja jak berety, miałem tyle emocji przy zmianie rezerwacji że życzę Tobie połowy tego w czasie biegu.

Najpierw dodzwoniłem się do SAS – poznałem dzisiaj wszystkie trzy konsultantki, Agnieszkę, Joannę oraz Darię – Daria, z nieco śpiewającym wschodnim akcentem powiedziała że bilet został kupiony poprzez agencję w Szwecji i tylko tam może zostać zmieniony ale to żaden problem, koszt 65euro i po sprawie. Podała mi numer do Upsali, i kazała dzwonić. Dzwonię – nie można się połączyć bo automat gada tylko po szwedzku a jak mówi że po wciśnięciu 5 będzie angielski to i tak jest szwedzki. Po 5 próbach połączenia wychwyciłem jak nazywa się firma do której dzwonię – firma http://www.supersavertravel.se Wchodzę na ich stronę i.. nie ma wersji po angielsku! Jest fiński, norweski, oczywiście szwedzki, nawet rosyjski i francuski ale angielskiego NIET. Ściągam dodatek do przeglądarki który tłumaczy stronę, niby tłumaczy ale tylko pytania, odpowiedzi są już po szwedzku. Wysyłam im w końcu maila z pytaniem jak się z nimi dogadać, po chwili przychodzi zwrotka że nie jestem ich zarejestrowanym klientem i mam znaleźć na stronie jak się z nimi skontaktować. Dzwonię więc do Darii, mówię jak sprawa stoi, że Trener ugrzązł na biegunie i jak mi nie pomoże to zabraknie mi planu na ostatni tydzień przed startem o odmrożeniach u Trenera nie wspominając. Daria mówi OK, zrobimy wyjątek. Zmienia bilet na 14 kwietnia, godzina lotu ta sama itp.. Przychodzi do płatności, okazuje się że do 65E dojdzie nieco dopłat za lepszą klasę bo ta którą leciałeś na biegun już się skończyła. Pozwoliłem sobie zadecydować za Ciebie i mówię OK, Suchy musi przecież jakoś wrócić. Spisujemy dane, podaję kartę.. transakcja odrzucona! Drugi i trzeci raz to samo. daria czeka na telefonie, ja loguję się do banku, zmieniam co tylko mogę w ustawieniach i.. nic się nie dzieje. Żegnam się z Darią i dzwonię na Mlinię. Tam miły Pan – imienia nie pamiętam – zmienia mi ustawienia bo koszt biletu nieco przewyższa moje dzienne limity na płatności OnLine ;P i przy okazji próbuje mi sprzedać kartę kredytową żeby jak znowu znajdę się w podobnej sytuacji nie było problemu. Jeśli kiedyś będziesz ponownie startował na jakimś wypizdowie to daj znać, zamówię sobie taką kartę i wszystko pójdzie spraniej. Oddzwaniam do Pani Darii, łączą z Agnieszką, Agnieszka z Darią ale ta nie może ze mną mówić bo już ma kogoś innego na linii. Agnieszka raz dwa załatwia sprawę do końca i bilety powinieneś mieć już na mailu. Nie jesteś odprawiony, możesz to zrobić na 22h przed wylotem albo bezpośrednio na lotnisku.

Uff, całość zajęła mi więcej czasu niż przebiegnięcie połówki w Gdyni. Przy okazji wysadziłem Leona na kupę, naprawiłem piec bo się zawiesił i wykąpałem się po treningu a telefon ze 100% spadł do 79%. No właśnie, 6tki poszły mi mega dobrze – widac forma dzisiaj wróciła.”

No więc tak to wygląda w praktyce, jak wykupi się ekonomiczną a sytuacja jest dramatycznie awaryjna… Nadmienię, że bilety musiałem przebukowywać dwa razy… o kosztach nie wspomnę. Za bilety + przebukowanie mógłbym spokojnie polecieć sobie do Australii zwanej Austrią i jeszcze gdzieś, o może do Nowej Zelandii… 

Noclegi… tu jest pozamiatane. Dzięki Oddny, wspaniałej Cioci z LYR mam miejscówkę idealną. Bardzo dobra cena, idealna miejscówka, lodówka, kuchnia, łazienka, internet, samochód i super towarzystwo. Polecam gorąco i służę namiarami, jakby ktoś wybierał się na daleką północ. 

Odzież… jest. Jest na wypasie, chociaż dalej się martwię, że zamarznę i nie wiem co wziąć i co na grzbiet nałożyć. To znaczy wiem, ale nie do końca. Dobrze, że dzięki pomocy moich sponsorów firmom BRUBECK oraz INOV-8 praktycznie nie muszę się o to martwić. Udało mi się zgromadzić bogaty arsenał, więc do szczęścia brakuje mi tylko czapki z membraną, ale mam na to pomysł oraz dobrych okularów z filtrem, ew. googli narciarskich, chociaż wolałbym iść w to pierwsze. 

…to chyba mamy komplet. Teraz tylko trzeba trenować, dbać o siebie i nie polec na jakiejś głupiej głupocie. Tradycyjnie… WALKA TRWA… i nie ma innej opcji. Aha i najważniejsze… ZERO STRESU !!!

279

2017-01-04T09:32:58+01:0004/01/2017|Podróże, Starty|

Tytuł